24.06.2014

Prolog

Biegł jak najszybciej mógł. Goniło go coś dziwnego. Czarna postać z czerwonymi, świecącymi się oczami. Na dodatek warczało groźnie, ale to na pewno nie było zwykłe zwierzę. Zwinnie omijał wszystkie drzewa w niezwykle ciemnym i zamglonym lesie. Bestia była coraz bliżej, a on czuł, że traci siły. Miał ranę na prawym policzku od zahaczenia w gałąź podczas ucieczki. Potknął się o głupi korzeń i upadł. To był koniec. Zginie. Poczuł wielkie łapy zaciskające się na jego koszulce. Besta rzuciła jego ciałem o drzewo. Krzyknął z bólu. Czarna postać zbliżyła się do niego, a on tylko widział jej oczy. To było wręcz przerażające. Dłonie, a raczej macki, potwora zacisnęły się na jego szyi podnosząc go kilkanaście centymetrów nad ziemię. Brakowało mu tchu, dusił się. Jego twarz stawała się czerwona, wręcz purpurowa. Wtedy stało się coś dziwnego. Coś przeszyło tułów postaci jednocześnie zabijając ją. Ciało chłopaka opadło na ziemię. Nad nim stanęła piękna dziewczyna o niebieskich oczach, które dziwnie połyskiwały w świetle księżyca. Chciał coś do niej powiedzieć, ale czuł, że traci przytomność. Jego oczy powoli zaczęły się zamykać i...

Obudził się zlany zimnym potem. Szybko wstał z łóżka i pobiegł do łazienki. Chlusnął sobie zimną wodą z kranu w twarz. Spojrzał się w lustro... Zamurowało go. Rana na prawym policzku ze snu była prawdziwa. Może nie leciała z niej krew, ale była widoczna.
          - Jak to możliwe? - wyszeptał sam do siebie. - Przecież to był tylko sen...